O tym, że warto mieć zaufanie do siebie
W zeszłym tygodniu odebrałam lekcję na temat tego, że warto ufać sobie. Swego czasu miałam przekonanie, że inni wiedzą lepiej ode mnie. I nad tym przekonaniem długo pracowałam, żeby autorytetu szukać bardziej w sobie niż w innych. Włożyłam w tą zmianę sporo wysiłku i mogę powiedzieć, że w zasadzie byłam już przekonana, że mogę mieć zaufanie do siebie, aż tu życie zarządziło mi sprawdzian 🙂
Zaczęło się od tego, że miałam sesję coachingową, w trakcie której pracowałam z klientką na temat zaufania do siebie. Pracowałyśmy z pomocą wizualizacji, co bardzo lubię w swojej pracy, bo dzięki temu mogę mięć głębszy wgląd w sytuację i zresztą moja klientka również głębszy wgląd miała. No więc po tej sesji obie wyszłyśmy z przekonaniem, że warto ufać sobie, warto wsłuchiwać się w siebie, żeby odczytać subtelne podpowiedzi płynące z naszego ciała.
Tą sesję miałam we wtorek. Tego dnia po ostatniej sesji pojechałam odebrać dwójkę moich dzieci z przedszkola, a potem jeszcze synka od opiekunki. W weekend pokasływał, więc nie puściłam go do przedszkola. Kiedy go odbierałam, usłyszałam od opiekunki, że bardzo kaszle i że koniecznie musi dostać jakiś syrop. Niewiele myśląc, automatycznie zarezerwowałam wizytę u lekarza na następny dzień, chociaż coś mi mówiło, żeby się jeszcze jeden dzień wstrzymać, bo wydawało mi się, że od soboty jest jednak poprawa (podawałam mu leki na własną rękę, które wcześniej dostawał w podobnych sytuacjach). No ale skoro spędził u opiekunki cały dzień i ona słyszała, że bardzo kaszle, to chyba wie lepiej…
Następnego dnia rano na moją prośbę mąż zawiózł zdrowe dzieci do przedszkola, a ja wyruszyłam w drogę do lekarza z chorym Markiem. Od rana tylko kilka razy zakaszlał. I znów przeszła mi przez głowę ta myśli, że może ta wizyta wcale nie jest potrzebna, ale przecież już się zobowiązałam – po pierwsze zaangażowałam męża do pomocy, a po drugie powiedziałam już opiekunce, że przywiozę Marka po wizycie u lekarza. To był drugi sygnał, który zignorowałam. Będąc już w drodze, zatrzymałam się na chwilę, odwołałam wizytę i zamówiłam na następny dzień z postanowieniem, że będę obserwować dziecko. Poczułam ulgę i pojechałam dalej, bo i tak miałam coś do załatwienia w okolicy. Ale znów przyszła chwila zawahania, czy dobrze robię. I znów zaczęłam ze sobą dialogować, że przecież skoro i tak będę w okolicy, to może jednak warto podjechać, bo jutro będę musiała specjalnie jechać. Zatrzymałam się znowu i jeszcze raz zarezerwowałam tą samą wizytę, bo jeszcze była dostępna.
Nie chcę Ci opisywać moich dalszych wewnętrznych rozterek. Rezultat był taki, że pojechałam z Markiem do lekarza, ale niestety nie uzyskaliśmy porady lekarskiej! Czekaliśmy w sumie pół godziny. W międzyczasie, kiedy zapukałam i zajrzałam do gabinetu, usłyszałam tylko „proszę nie przeszkadzać!”. Dłużej nie mogłam już czekać, bo miałam umówioną sesję i nie zdążyłabym na nią dojechać. Jak się pewnie domyślasz, wyjechałam wściekła. Na domiar złego oboje, czekając na wizytę, która się w końcu nie odbyła, złapaliśmy kolejnego wirusa. Dzisiaj oboje kaszlemy (na szczęście powoli dochodzimy do zdrowia).
Wracając do zaufania sobie. Sprawdzian się odbył, niestety go oblałam, chociaż miałam dobre podpowiedzi. Zignorowałam ten mój cichutki wewnętrzny głosik. Nie pierwszy raz zresztą. I zapłaciłam za to cenę. Ta lekcja była dla mnie bardzo ważna. Bo po raz kolejny miałam dowód na to, że naprawdę warto wsłuchać się w siebie i zaufać sobie. Miałam kilka razy taki moment, w którym mogłam podjąć inną decyzję. Jednak nie skorzystałam. Gdybym się na chwilę zatrzymała i zastanowiła, co czuję w tej sytuacji i czego potrzebuję, gdybym się wsłuchała w siebie, pewnie postąpiłabym inaczej. Co bym usłyszała od siebie? Że owszem czuję niepokój o zdrowie syna, bo potrzebuję się o niego zatroszczyć. I też czuję nadzieję na to, że moja kuracja poskutkowała, bo potrzebuję zaufania do siebie, bo mam już w tym doświadczenie. I też że czuję wstyd na myśl o tym, co miałabym powiedzieć mężowi i opiekunce, bo są dla mnie ważni i chcę docenić ich wysiłek i zaangażowanie w całą tą sprawę. Gdybym dała sobie czas, gdybym wsłuchała się w siebie, wiedziałabym, co robić. Przełożyłabym wizytę na kolejny dzień, żeby jeszcze poobserwować syna, mężowi podziękowałabym za zawiezienie zdrowych dzieci do przedszkola, a opiekunce podziękowałabym za okazaną troskę. Jednocześnie obojgu mogłabym powiedzieć, że biorąc to wszystko pod uwagę, podjęłam inną decyzję. Tym razem bardziej w zgodzie ze sobą.
A Ty? Jak często wsłuchujesz się w siebie, kiedy masz podjąć decyzję? Jak bardzo polegasz na sobie, a jak bardzo ulegasz temu, co mówią inni? I jak na tym wszystkim wychodzisz?
PS. Jeśli czujesz, że potrzebujesz zmian w swoim życiu zawodowym i/lub osobistym, umów się ze mną na wstępną konsultację przez telefon lub Skype i sprawdź, jak mogę Ci pomóc!